Co znajdziesz w artykule?
Gdy po 1989 roku na fali przemian ustrojowych likwidowano Państwowe Gospodarstwa Rolne (PGR-y), nikt chyba nie podejrzewał, że tego rodzaju jednostki, a ściślej, to co po nich pozostało, stanie się przyczyną poważnych rozdźwięków na obecnej polskiej wsi. A na konflikcie tym swój polityczny kapitał zbijać będą politycy.
Nikt nie chciał tej ziemi?
Żeby dobrze zrozumieć podłoże problemu należy cofnąć się do roku 1989-tego i do wczesnych lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy to przejmowanie popegeerowskiej ziemi i obiektów nie cieszyło się większym zainteresowaniem indywidualnych rolników. Mimo, że ówczesne Rządy podejmowały inicjatywy mające zachęcić rolników do przejmowania popegeerowskiej ziemi, a także do organizowania się w nowego typu podmioty i spółdzielnie.
Szczególną aktywnością na tym polu wykazał się Gabriel Janowski, ówczesny Minister Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej w Rządzie Premiera Jana Olszewskiego, który podczas wielu spotkań z rolnikami w różnych miejscach zachęcał ich do podejmowania tego rodzaju działań. Niestety ze znikomym efektem. W konsekwencji, były już wtedy Premier Tadeusz Mazowiecki, podczas wielu swoich zagranicznych misji przekonywał przedstawicieli zagranicznego kapitału do inwestowania w Polsce. Motywem działań Tadeusza Mazowieckiego była chęć zapobieżenia marnowaniu popegeerowskiej ziemi, która wówczas w przewadze leżała odłogiem. W efekcie, z czasem przedstawiciele zagranicznego kapitału zaczęli zwracać uwagę na możliwość jej zakupu a szczególnie dzierżawy.
– Dobrze pamiętam atmosferę panującą w tamtym czasie –mówi Grzegorz Brodziak, Dyrektor zarządzający Goodvalley w Przechlewie,. – Docierały do mnie opinie o tym, że w naszym przypadku Duńczycy wytrzymają tu góra miesiąc i zaczną się wynosić, bo gospodarowanie na popegeerowskiej ziemi się po prostu nie opłaca. A tak w ogóle to nie ma to sensu. Gdy tymczasem mijały lata, a my ciężko pracując po prostu się rozwijaliśmy.
Gdy zaczęły się dopłaty
Przełom związany z nagłym wzrostem zainteresowania popegeerowską ziemią nadszedł wraz z przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Wtedy to nagle okazało się, że w zależności od liczby zagospodarowanych hektarów można otrzymywać bezpośrednie do nich dopłaty.
Zabrali polską ziemię?
I wtedy – jak zauważa Grzegorz Brodziak, Dyrektor zarządzający Goodvalley w Przechlewie,. – dały się słyszeć głosy wyrażające oburzenie tym, że ziemia po dawnych pegeerach trafiła w obce ręce. Pojawiły się nawet hasła w rodzaju: „Tyle Polski, ile ziemi pod pługiem polskiego rolnika”.
– Ja wiem, że poglądy tego rodzaju zaliczyć można do kategorii poglądów ekstremalnych, związanych z takimi, czy innymi emocjami – stwierdza Grzegorz Brodziak – Prawdziwy problem pojawia się jednak wtedy gdy zaczyna za tym stać prawodawstwo.
Mowa tu o zapisach uchwalonej w 2011 roku i nowelizowanej później Ustawy o Gospodarowaniu Nieruchomościami Rolnymi Skarbu Państwa, zgodnie z którą dzierżawcy dużych obszarów państwowej, popegeerowskiej ziemi zobowiązani byli do zwrotu Skarbowi Państwa 30 procent dzierżawionej ziemi. I to pod rygorem naliczenia wysokich czynszów karnych, a przede wszystkim pod rygorem braku możliwości przedłużenia umów, czyli faktycznie zwrotu całości ziemi po wygaśnięciu umów czasowych, a także pozbawienia dzierżawców prawa do jej pierwokupu.
Dotyczy też Polaków
– Problem z tymi zapisami jest wieloaspektowy – wyjaśnia Grzegorz Brodziak, Dyrektor zarządzający Goodvalley w Przechlewie,. – Po pierwsze, potraktowano tu wszystkich większych dzierżawców jednakowo. Tak samo zmuszono do redukcji potencjału podmioty, które bardzo dobrze prosperują, zatrudniają wielu pracowników, czyli mieszkańców wsi, przynoszą dochody z podatków między innymi dla gminnych samorządów. Podmioty, które podejmują też szereg działań korzystnych dla lokalnych społeczności zrównano z podmiotami rzeczywiście słabo prosperującymi. Mało tego, w wielu przypadkach prawodawstwo to dotyczy też podmiotów, w których nie ma zagranicznego kapitału, a stworzyli je i rozwijają tylko Polacy. Podważa to zatem ów mit o „odbieraniu polskiej ziemi niepolakom”.
Redukcje po redukcjach?
Na tym nie koniec. Zdarzały się bowiem przypadki, że przedsiębiorstwa rolne dostosowywały się do prawnych wymogów i oddawały 30 procent ziemi, ograniczały swoje możliwości, zwalniały ludzi, ale niestety nie zapobiegało to dalszym roszczeniom prawnym państwa w związku z nowelizacjami ustaw.
– W swej istocie to zmiana reguł podczas gry – mówi Grzegorz Brodziak, Dyrektor zarządzający Goodvalley w Przechlewie,. – Dziwić może też postawa władz. Przypomnę, że kiedy w 2011 roku, za rządów koalicji PO-PSL uchwalano ustawę, to ówczesna opozycja, czyli Prawo i Sprawiedliwość oświadczało, że to niesprawiedliwe i że za ich rządów to się zmieni. Niestety tak nie jest. I więcej, obecne władze nie przejawiają woli zmian. Redukcje są nadal w mocy.
Muszą zwalniać ludzi
Redukcja powierzchni rolnej podmiotów gospodarujących na popegeerowskiej ziemi rodzi konieczność ograniczenia działalności, utraty dochodów, a przede wszystkim prowadzi do zwalniania ludzi z pracy. Niestety często są to dawni pracownicy PGR-ów, których dzielą 2-3 lata do emerytury. I którzy na dodatek już kiedyś doświadczyli popegeerowskiego bezrobocia. W ludziach tych rodzi się więc poczucie podwójnej krzywdy.
Czy Rząd chce podziału?
Na powyższe nakłada się obecna, mocno akcentowana strategia Rządu pod kierownictwem Prawa i Sprawiedliwości, który to popierając oficjalnie małe i średnie rodzinne gospodarstwa rolne, poprzez odbieranie większym podmiotom dzierżawionej ziemi, chce doprowadzić do powiększenia ich areału. I przez to np. zwiększyć ich dochody z unijnych dopłat.
– Kłopot jednak polega na tym, że dość często zdarza się, że w jednej wsi czy gminie, żyją obok siebie rolnicy indywidualni, którzy pragną pozyskiwać państwowe dzierżawy i ludzie zwolnieni z pracy w konsekwencji redukcji powierzchni użytków większych podmiotów. Daje to podłoże do dużych napięć na wsi. A jeśli ma to związek z próbami pozyskiwania głosów jednej grupy kosztem drugiej, to niestety jest to naganne – zastanawia się Grzegorz Brodziak, Dyrektor zarządzający Goodvalley w Przechlewie.
Czy jest jakieś wyjście?
– Szansę na korzystne dla wszystkich działanie w obecnych warunkach dostrzegam w zmianie podejścia do spraw wsi i w dostrzeżeniu w niej wspólnoty wszystkich mieszkańców. Szansą jest także przewidziana przez obecne przepisy organizacja Ośrodków Produkcji Rolnej – podsumowuje Dyrektor Grzegorz Brodziak. – W naszym przypadku, ponieważ nie przekazaliśmy państwu 30 procent powierzchni ziemi dzierżawionej w ramach ponad 20 umów, ich wygaśnięcie nastąpi za 3 lata. Nie czekamy jednak na ostatnią chwilę by zapytać co dalej? W 2019 roku podjęliśmy rozmowy z rolnikami indywidulanymi z okolic, w których te leżą te ziemie. I nagle okazało się, że chcą oni z nami rozmawiać. Bo się na przykład wyjaśniło, że żony rolników są pracownicami naszych podmiotów, bo pracują w nich też dorosłe dzieci rolników. A nikt nie chce przecież tracić pracy. I tak dalej… i tak dalej…
Kooperacja OPR i rolników
W efekcie Firma Goodvalley doszła do porozumienia z rolnikami indywidualnymi, że po wygaśnięciu umów, na miejscu dotychczasowych podmiotów wchodzących w skład firmy powstaną Ośrodki Produkcji Rolnej. Natomiast państwowa ziemia dzierżawiona w przyszłości przez okolicznych rolników zostanie powiązana z nimi kontraktami.
– Chodzi o to by dobrowolnie współpracować dla ogólnej korzyści, a wtedy znajdzie się jakaś rada i dobre dla wszystkich rozwiązanie – podsumowuje Grzegorz Brodziak, Dyrektor zarządzający Goodvalley w Przechlewie,.
A czego chcą władze?
Pytanie tylko: czego chcą rządzący? Bo jeśli intencją są tylko wyborcze głosy a nie rzeczywista pomoc i rozwój wsi, to przed polskim rolnictwem do normalności jeszcze długa droga.
Tekst przygotował: Robert Gorczyński
Źródło: Związek Pracodawców – Dzierżawców i Właścicieli Rolnych
Foto: Pixabay