Co znajdziesz w artykule?
Człowiek nie żyje po to, żeby jeść jednak potrzebuje jedzenia żeby funkcjonować, niestety przez ostatnie miesiące doszliśmy do krawędzi bezpieczeństwa żywnościowego. Koszty związane z produkcją żywności takie jak energia, paliwo, nawozy, pasze, środki ochrony roślin sięgają zenitu. Ktoś za to zapłaci i będziemy to my, chociaż możliwe, że nawet nie będziemy mieli za co zapłacić, bo jedzenia po prostu zabraknie. Dlaczego tak mało się o tym mówi?
O polskim schabowym na stole wielkanocnym zapomnijmy
W kraju brakuje mięsa wieprzowego. Hodowcy doprowadzeni do skraju braku opłacalności, wybili maciory. Bez macior nie ma prosiaków, bez prosiaków nie ma warchlaków, a bez nich nie ma tuczników. W normalnej sytuacji wpłynęłoby to na podwyżki cen w skupach. Ale tak się nie dzieje. Dlaczego? Zawdzięczać to można dużym zakładom przetwórczym, które obniżają wartość świń. Brak rzetelnej kontroli nad rynkiem sprawia, że importowane, tanie mięso zalewa Polski rynek, a największe zakłady sprzedają je formie gotowych elementów do marketów. Można sobie zadać pytanie, jakiej jakości jest to mięso, skoro do każdego tucznika rolnik musi dopłacać ponad 200 zł, a duże firmy sprzedają je po kosztach?
Przed nami święta wielkanocne i chodź zostało do nich nieco ponad 2 miesiące to lepiej zrobić zapasy białej kiełbasy i szynki już teraz. W przeciągu tygodnia cena za kg wagi żywej tucznika spadła o 30 groszy. Jeśli ceny dalej będą spadać w tak zawrotnym tempie, to do czasu świąt, rolnicy będą płacić skupom, a nie jak powinno być, odwrotnie. O ile będzie, czym handlować, bo nie jest powiedziane, że zakłady są przygotowane. Być może Wielkanoc przywitamy z kartkami na wieprzowinę? Można być pewnym, że w takim przypadku o polskiej wieprzowinie na stole można zapomnieć.
Duże zakłady żerują na rolnikach
Wielkie firmy przez lata swojej działalności zarobiły krocie i wciąż im mało. Pomimo fali bankructw gospodarstw rolnych zajmujących się hodowlą świń, zakłady zamiast podnieść ceny w skupach co rusz je obniżają. Paradoks jest w tym taki, że to dzięki rolnikom powiększają swój majątek, a oni nie pozwolą się już dalej poniżać. Nastąpi moment, kiedy świń na sprzedaż nie będzie, a zakłady będą błagać rolników, aby ktoś dał im zarobić, jednak wtedy będzie już za późno.
Czy można uratować polskie rolnictwo?
Kryzys, który odczuwamy dopiero się zaczął, a jego punkt kulminacyjny nastąpi w przeciągu 2 lat. Mając to na uwadzę zapytaliśmy Filipa Pawlika, rolnika i koordynatora Agrounii w Wielkopolsce, co w tej sytuacji możemy zrobić. Zdaniem działacza jedyne, co nam pozostało to ubolewanie poprzez strajk, pokazanie problemów, jakie dotykają rolników na co dzień i jak wpłyną na całe polskie społeczeństwo.
„Nie można dopuścić do wwożenia mięsa z zagranicy bez dokumentów, co ma miejsce u nas w kraju. Byliśmy z Michałem Kołodziejczykiem w Piotrkowie Trybunalskim, gdzie znajduje się zagłębie trzody chlewnej i niestety tam gospodarstwa kończą swoją działalność. Kontrola to podstawa. Tyczy się to nie tylko rynku trzody chlewnej, ale także rynku warzyw i owoców. Trafia do nas importowana żywność do obróbki, a następnie ląduje na sklepowych półkach jako polska z ceną kilkukrotnie wyższą, niż u rolnika. Polski rząd traktuje rolników po macoszemu, dlatego naszym zadaniem jest pokazanie czarno na białym stanu polskiego rolnictwa.” – zaznaczył.
9 lutego w regionach całej Polski odbył się strajk ostrzegawczy rolników. Była to szansa na pobudkę. Polska gospodarka niegdyś potęga eksportująca nadwyżkę żywnościową, jest teraz jak Titanic — toniemy a muzyka dalej gra, a niestety nie wszyscy mają szalupę ratunkową. Odpowiednia pomoc zawczasu może uratować nas przed głodowaniem.