Co znajdziesz w artykule?
– Jedni mają pieski, a ja mam krówki – moje pupilki. Wydaje się, że krowa potrafi tylko dawać mleko i mięso, ale to są też zwierzęta przyjemne do hodowli. Ta rasa potrzebuje dobrej ręki, tak zwanej przyjacielskiej ręki, ponieważ kiedy masz dobre relacje z tymi zwierzętami, to są wdzięczne i układne w hodowli. Nie trzeba za nimi biegać, zapędzać, przychodzą na słowo. Można spędzać z nimi czas i czerpać z tego wielką satysfakcję – przekonuje pan Krzysztof Kamiński z Ostrówek (gm. Zabłudów, woj. podlaskie) hodowca krów rasy Charolaise.
– W przypadku innych ras, jeżeli wycieliłaby się taka pierwiastka i miała jednodniowego cielaczka, nikt by do niej nie podszedł, a tutaj podchodzę, głaszczę, pani stoi, a ona nawet nie reaguje. Ma wzgląd na cielaka, daje mu sygnał, ale nie atakuje. I to jest ocena rasy. Przy Limousine nie dałoby się tego zrobić. Człowiek musiałby uważać, podchodzić ostrożnie i patrzeć, czy nie zostanie zaatakowany – tłumaczy pan Krzysztof. – Kiedyś miałem też Limousine, ponieważ moje krowy nie były w stanie zjeść trawy w całości. Jednak kiedy przekonałem się, co to za rasa, postanowiłem, że nigdy więcej. Minęło jednak trochę czasu i nieco zapomniałem, jakie to zwierzęta. Kupiłem kilka sztuk od kolegi i już po trzech dniach z tych pięciu zakupionych, dwie sztuki musiałem sprzedać, ponieważ ściany stodoły aż „chodziły”– wspomina z uśmiechem.
Hodowlą bydła rasy Charolaise pan Krzysztof zajmuje się od 12 lat
– Mieszkałem wiele lat w mieście i kiedy kupiłem tę działkę na wsi, okazało się, że mam też kilka pustych pastwisk. Zacząłem hodować owieczki, ale te owieczki nie dały ray zjeść całej trawy, ponieważ było jej bardzo dużo. Pomyślałem więc o krowach. Do gustu przypadły mi Charolaise i są tutaj już od 12 lat – mówi rolnik.
Białe piękności z Francji
– Francuzi doskonalili i selekcjonowali tę rasę wiele lat. Jest obecna w całej Europie. Można ją spotkać wszędzie. Jest jeszcze Charolaise litewski – to krzyżówka z Simentalem i z innymi rasami. Też ma rodowód Charolaise, tylko, że jest to „skrzywiony” Charoliase. Hodowcy maja problemy, m.in. z wycieleniami. Nie do końca są to Charolaise, chociaż w dokumentach widnieje, że są. Prawdziwy Charoliase jest biały i pochodzi z linii francuskiej. Na Podlasiu tej rasy jest bardzo mało. Nie jest mocno rozpowszechniona. Krążyły mity o problemach z wycieleniami i ludzie zwyczajnie się bali. Na szczęście świadomość jest coraz większa, są czasopisma, są kontrole, bilanse – zacieleń i wycieleń i ten Charolaise wybija się na czołówkę. Przebija inne rasy i rośnie świadomość, że jest rzeczywiście czymś dobrym – zauważa pan Krzysztof.
Lubią jeść!
– Charolaise nie ma właściwie żadnych wymagań. Potrzebują duszo paszy, bo są to duże sztuki. Ważne, żeby było dużo, ale niekoniecznie dobre. Na moich łąkach rośnie wszystko – i chaszcze, i krzaki. Zjadają wszystko po kolei. Nie ma, że coś zostawią. Nie chudną i cały czas są w bardzo dobrej kondycji. Dobrze przyswajają paszę – tłumaczy hodowca.
Opłacalność hodowli
– Można postawić na produkcję globalna i intensywną, na koncentratach i wtedy cielak będzie rosł szybko, będzie dosłownie spuchnięty, ale takie gwałtowne tuczenie dla zdrowia zwierzęcia nie jest dobre. Najlepiej, jeżeli to trwa. U mnie żyją niemalże w naturalnym środowisku, przyrastają w swoim tempie i rozwija się normalnie. Wtedy też nie ma żadnych kłopotów z zacieleniami, z porodami, bo to wszystko wpływa na ich kondycję. Jeżeli zwierzę nie zdążył się rozwinąć, a osiągnie już wagę 700 kg do wycielenia, to będą problemy, bo to jest sztucznie odchowane zwierzę – uczula gospodarz z Ostrówek. – Gdyby w skali globalnej były takie hodowle, jak u mnie, to nasze środowisko miałoby się bardzo dobrze, ludzie byliby bardzo zdrowi. Nie byłoby sytuacji, że sypie się masę nawozów, chemikaliów czy sztucznych pasz dla zwierząt. Taki sposób hodowli ma na środowisko bardzo pozytywny wpływ. One chodząc po tych pastwiskach załatwiają się, więc użyźniają glebę. W kolejnym roku w tym miejscu rośnie trawa, więc cykl jest cały czas zamknięty i nie trzeba nić dokładać do tego biznesu. Sam się kręci – dodaje.
Da się zarobić
– Kiedy miałem 20-30 sztuk, to wyciągałem z tego niezłe pieniądze. Nie miałem dużych kosztów wypasając było na pastwisku. Trzymając zwierzęta w oborze przez całe lato, trzeba zakupić paszę lub ją wyprodukować. To są koszty i wtedy trzeba mieć nie 30, a 200 sztuk. Przy 30 sztukach miałem z tego stada miesięczny dochód wyższy niż średnia krajowa – podlicza pan Krzysztof.
Niedobra, śmierdząca krówka…
– Medialne manipulacje są takie, że rolnik szkodzi, bo popryska pszczoły, bo odchody zwietrzą wytwarzają metan – takie krążą mity. A ja widzę, że w lesie chodzą sarny, łosie i jelenie, które też jedzą trawę i wytwarzają metan. Nikt nie mówi jednak, żeby je likwidować. Wręcz przeciwnie – żeby chronić. To są przecież takie same zwierzęta. U rolnika jednak jest to niedobra, śmierdząca krówka, którą trzeba zlikwidować, bo zniszczy środowisko. W pewnych sytuacjach owszem, ale zależy jak się do tego podchodzi, jak się hoduje – wyjaśnia rolnik.
Komfort życia i pracy
– Czuję komfort życia, szczególnie kiedy patrzę, czy rozmawiam z ludźmi z miasta i słyszę, że u nich jest gorąco, że śmierdzi, że klimatyzacja nie jest w stanie osiągąć temperatury, której oczekują. Kiedy zajeżdżam do miasta, to faktycznie jest ciężko, powietrze jest ciężki i pomimo, że jest to tylko 30 km od Białegostoku, to temperatura u nas jest niższa o jakieś 5 stopni. Faktycznie człowiek się tam męczy i się dusi. Ktoś mówi, że tutaj jest smród obornika, ale smród obornika jest nieprzyjemny dla nosa, ale zdrowszy dla organizmu. Perfumy są przyjemne dla nosa, ale szkodliwe dla organizmu. To są rzeczy, które człowiek nie zawsze umie przeanalizować – uważa pan Krzysztof.
To są takie duże białe misie
– Stoimy tutaj, ona sobie leży i nie ucieka. To świadczy o tym, że się nas nie boi. To czysty dowód na to, że są bardzo łagodne. A kiedy czasami przychodzę wieczorem, żeby je przeczesać, to jedna drugą odpędza, bo każda chce być pierwsza. Lubią relację z człowiekiem – podkreśla gospodarz z Ostrówek.