Co znajdziesz w artykule?
Bezcłowy handel z Ukrainą. Europa uwielbia wielkie słowa i jeszcze większe gesty. Solidarność, współpraca, otwartość – to hasła, które w brukselskich korytarzach odbijają się echem niemal codziennie. Jednak za każdym politycznym hasłem kryją się realne decyzje, a za nimi – konkretni ludzie, którzy ponoszą ich skutki. Tym razem padło na rolników. Znów. Bo kiedy 8 maja Parlament Europejski ma przegłosować przedłużenie bezcłowego handlu z Ukrainą do 2028 roku, mało kto pyta o to, jak ta decyzja odbije się na europejskim – a zwłaszcza polskim – rolnictwie.
To nie jest tylko kolejna unijna formalność. To decyzja o dalszym otwieraniu rynku unijnego na produkty zza naszej wschodniej granicy – w tym także, choć nie wprost zapisane, na produkty rolne. A wszystko to bez jakichkolwiek analiz skutków gospodarczych, bez konsultacji społecznych i – co najważniejsze – bez realnych zabezpieczeń chroniących rynek wewnętrzny. Podjęto decyzję polityczną, a reszta – jak zwykle – ma się dostosować.
Wolny handel, twarda rzeczywistość
Komisja Europejska w marcu 2025 roku zaproponowała nowe rozporządzenie, które zawiesza stosowanie kluczowych przepisów unijnego prawa handlowego wobec Ukrainy na okres od 6 czerwca 2025 r. do 5 czerwca 2028 r., z możliwością dalszego automatycznego przedłużenia o kolejne trzy lata. Mówiąc prościej: Ukraina będzie mogła eksportować do UE praktycznie wszystko, bez ograniczeń, przez co najmniej trzy lata. Jeśli nikt się nie sprzeciwi – nawet dłużej.
W dokumencie nie znajdziemy jednak żadnej oceny skutków takiej decyzji. Brak jakiejkolwiek analizy gospodarczej, społecznej czy środowiskowej. Brak konsultacji ze stroną społeczną, brak opinii rolników, brak dialogu z branżą. Komisja Europejska uzasadnia to potrzebą szybkiego działania i koniecznością zapewnienia Ukrainie wsparcia gospodarczego w warunkach wojny i zablokowanych szlaków eksportowych przez Morze Czarne. Ale czy szybkie działanie oznacza działanie na ślepo?
Rolnictwo przemilczane, ale nie pominięte
Oficjalne dokumenty nie wymieniają rolnictwa. Ale każdy, kto zna realia rynku wie, że to właśnie ten sektor najbardziej odczuje skutki liberalizacji. Wniosek zawiesza stosowanie przepisów, które pozwalają wprowadzać cła, kontyngenty czy inne środki ochronne – także wobec towarów rolnych, które nie są objęte szczególnymi regulacjami. A to oznacza jedno: szeroko otwarte drzwi dla taniego zboża, rzepaku czy kukurydzy z Ukrainy. Bez żadnych hamulców.
Poprzednie rozporządzenia liberalizujące handel z Ukrainą objęły m.in. zboża znajdujące się w Załączniku I Traktatu o Funkcjonowaniu UE. Teraz mamy powtórkę – tylko że jeszcze mniej przejrzystą. Brak jest jakichkolwiek prewencyjnych mechanizmów chroniących rynki lokalne. To, co w przeszłości wywołało protesty rolników i napięcia społeczne, teraz wraca ze zdwojoną siłą – tyle że w ciszy urzędniczych gabinetów.
Polityka ponad realnością
Ukraina nie ukrywa swoich oczekiwań. Premier Denys Szmyhal i przedstawiciele rządu od miesięcy apelują o przedłużenie obecnych preferencji handlowych – i to niezależnie od tego, jak zostaną one zapisane. Liczy się efekt: wolny dostęp do unijnego rynku. Jeden z ukraińskich negocjatorów powiedział wprost, że dla nich nie ma znaczenia forma, ważny jest wynik. Nie chodzi o procedury, tylko o to, by towary mogły płynąć na Zachód bez przeszkód.
Z jednej strony – trudno się dziwić. Ukraina walczy o przetrwanie, potrzebuje eksportu, potrzebuje pieniędzy. Z drugiej strony – ktoś za tę solidarność musi zapłacić. I tym kimś są europejscy rolnicy. Ci, którzy od miesięcy zmagają się z wahaniami cen, rosnącymi kosztami produkcji i niepewnością jutra. Czy naprawdę możemy pozwolić sobie na to, by ich poświęcać w imię geopolityki?
Parlament Europejski: mała korekta w cieniu dużego milczenia
W projekcie rezolucji, który ma być głosowany 8 maja, znalazła się poprawka sprzeciwiająca się automatycznemu przedłużaniu liberalizacji co trzy lata. Europosłowie chcą, by po 2028 roku każda dalsza decyzja była zatwierdzana osobno. To krok w dobrą stronę, ale to zaledwie kosmetyka. Nie zmienia to faktu, że do 2028 roku obowiązywać będą przepisy dające Ukrainie pełny, niemal niekontrolowany dostęp do unijnego rynku.
Rolnicy biją na alarm
Organizacje rolnicze w całej UE od miesięcy apelują o rozwagę. Ostrzegają, że liberalizacja handlu bez zabezpieczeń może mieć katastrofalne skutki. Ukraińskie rolnictwo, mimo wojny, dysponuje ogromnym potencjałem eksportowym. Gdyby nie wojna, Ukraina byłaby jednym z największych graczy na globalnym rynku zbóż. A teraz – mimo wojny – już destabilizuje rynek europejski.
Progi ochronne są zbyt wysokie, a niektóre produkty – jak pszenica czy jęczmień – w ogóle nie są objęte żadnymi limitami. Komisja Europejska zdaje się tego nie zauważać. Rolnicy zaś tracą grunt pod nogami. Zwłaszcza ci z Europy Środkowo-Wschodniej – w tym z Polski, Rumunii, Bułgarii – ponoszą realne straty.
Solidarność selektywna, odpowiedzialność rozmyta
Nie chodzi o to, by przestać wspierać Ukrainę. Ale jeśli to wsparcie ma mieć sens, musi być także odpowiedzialne. Musi uwzględniać interesy wszystkich stron – również rolników, którzy od pokoleń dbają o bezpieczeństwo żywnościowe Europy. Bruksela nie może przyjmować kolejnych rozporządzeń zza biurka, nie widząc ich skutków w polu, w spichlerzu, w gospodarstwach rodzinnych.
Kryzys zbożowy, który wybuchł po pierwszym otwarciu rynku dla Ukrainy, powinien być lekcją. Tymczasem wygląda na to, że ta lekcja została zignorowana. I znów mamy do czynienia z sytuacją, w której polityka unijna rozmija się z rzeczywistością, a koszty tego rozdźwięku ponoszą ci, którzy mają najmniejszy wpływ na brukselskie decyzje.
Bezcłowy handel z Ukrainą – co dalej?
Czy głos rolników zostanie usłyszany? Czy Parlament Europejski postawi tamę politycznej machinie i wymusi większą transparentność, dialog i zabezpieczenia dla sektora rolnego? Odpowiedź poznamy już niebawem. Ale jeśli historia czegoś nas uczy, to tego, że w Brukseli trudno o refleksję, gdy w grę wchodzi polityczna konieczność. A rolnicy? Rolnicy muszą – jak zawsze – radzić sobie sami.
Tylko jak długo jeszcze będą w stanie to robić?
Tym bardziej, że Unia Europejska coraz głośniej mówi o realnej obawie przed kolejną falą protestów – zwłaszcza w Polsce, gdzie rolnicy już wielokrotnie udowodnili, że potrafią zorganizować się szybko, masowo i skutecznie. W Brukseli nie mówi się tego wprost, ale strach przed strajkami staje się realnym czynnikiem politycznym. A to, niestety, mówi bardzo wiele o kondycji całej wspólnoty.